vendredi 31 mars 2017

Moussa czyli myszka przynoszaca mleczko

Wspomnialam o wizycie Jasmine, ale nie moge nie wspomniec o drugiej, dziennej wizycie.
Samitcha o przezwisku Moussa-myszka po nepalsku, dziewczynka z sasiedztwa, ktora przynosi mleczko do kuchni, codziennie ok 20h, zawsze zaglada tez do mnie do biura i rysuje.
Tak oto powstal moj portret.


Nie moge tez nie wspomniec, ze jest to dziewczynka z charakterem! Podobno jak mnie nie bylo, to przyszla do biura, zobaczyla ze jej rysunek juz nie wisi na scianie (spadl)  i tak sie tym zdenerwowala, ze nie zostawila mleczka i wrocila do domu. Tym sposobem ekipa nie miala wieczornego mleczka, a Nepalczycy lubia wypic cieple mleko przed noca.




Piszac o dzieciach, ostatnio dowiedzialam sie kilku ciekawostek. W Nepalu, w kulturze hinduizmu, gdy urodzi sie dziecko, imie nadaje sie mu dopiero po 11 dniach. Jest to imie wybrane przez rodzicow, ale po konsultacji z astrologiem. Wtedy tez astrolog szepcze, wdmuchuje do ucha dziecka jego imie, wyczytane z gwiazd, inne niz to, ktore nadali rodzice. To imie jest znane tylko dziecku..
Nastepnie, do 6 miesiaca, dziecko jest owijane w brzydkie, stare materialy zamiast ubranka. Nawet rodzice mowia o nim, brzydal itp. Nie nalezy tez pokazywac zbyt duzego zainteresowania ani tez powiedziec mamie dziecka, ze ma slodkiego bobasa. Wszystko to by uchronic dziecko przed zlym wplywem, by nie przyciagalo uwagi, by bylo bezpieczne w okresie kiedy jest najslabsze.
Wydaje sie, ze nie jest to tylko obawa zwiazana z wierzeniami, ale rowniez by ochronic rodzicow, zeby sie nie przywiazywac zanaddto w okresie, gdy dziecko jest narazone na wiele czynnikow z zewnatrz, na ktore rodzice moga nie miec wplywu.









mercredi 22 mars 2017

Jasmine, czyli mala istotka,ktora sygnalizuje koniec pracy!



Znow, zanim wrzuce zdjecia i opis wakacji musze napisac o Jasmine, moim mini sygnale, ze nalezy skonczyc prace lub raczej o tym, ze dalsza praca jest juz zwyczajnie niemozliwa!

Codziennie o 17h do mojego biurka przydreptuje mala, zazwyczaj rozowa istotka, obraca sie lekko tylem i unosi ramiona do gory! Jest to sygnal nie tylko, aby te istotke posadzic na kolanach, ale rowniez o tym, ze to juz koniec pracy na ten dzien. Istotka bowiem przejmuje moje biurko i moje rece.. nalezy podac pudeleczko z pisakami, klejem itp. Nalezy obrysowac plastikowa lyzeczke, ktora istotka codziennie dzierzy w dloni i najlepiej wymyslac kolejne plastyczne zajecia przy uzyciu minimum srodkow plastycznych. Trwa to roznie..czasem krocej czasem dluzej.. wszystko zalezy od rodzicow istotki, kiedy przyjda lub nawet bardziej kiedy uda im sie sila odkleic istotke od moich kolan.

Ostatnio nawet dzisiaj rano zastalam istotke przed drzwiami mojego zamknietego biura, stukajaca w klodke i wolajaca DIDI...na szczescie rano mama istotki czuwala i nie pozwolila sie rozsiasc :)
Ta mala istotka ma na imie Jasmine i jest coreczka jednego z naszych inzynierow.





dimanche 19 mars 2017

Septacha, czyli siedem dni by przeczytac ksiazke



 Zanim opisze wakacje, co moze troche zajac, musze wspomniec o wizycie w swiatyni hinduskiej i o uczestniczeniu w ceremoni Septacha. Ceremonia trwa 7 dni, kiedy to jest czytana swieta ksiega, codziennie, skladane sa ofiary z ryzu, lisci, pieniedzy. Jest to rownoczesnie zbiorka pieniedzy na odbudowe swiatyni, ktora zawalila sie podczas trzesienia ziemi. Ja przyszlam w ostatni wieczor i pierwsze wrazenie bylo szokujace. Mnostwo kolorow, glosno i tloczno! Trzeba zdjac buty przed wejsciem na rozlozone przed prowizoryczna swiatynia plachty. Pod jednym zadaszeniam siedzi osoba, ktora czyta ksiazke, a rownoczesnie pod drugim odbywa sie cos co wyglada i brzmi na targ. Przez mikrofon oglaszane sa nazwiska osob oraz kwota pieniezna, ile dana osoba ofiarowala. Rownoczesnie jest to spisywane do wielkiego zeszytu. Zostalam od razu poprowadzona pod pierwsze zadaszenie zeby otrzymac tike na czolo, tym razem nie tylko kropke, ale kompletny malunek, z czerwonej i zoltej masy, w tym jedna pomieszana z ryzem. Rownoczesnie musialam wrzucic drobny pieniazek na tace. Nastepnie jakis pan wcisnal mi do reki listki. Usha wytlumaczyla, ze teraz moge sie pomodlic trzymajac listki w zlaczonych dloniach, a jak skoncze to rzucic je w strone „oltarza”. Rzucac trzeba od dolu, a nie z zamachem, jak pilke. Musze przyznac, ze nie rozumiem jak oni moga sie skupic na modlitwie w takim zgielku. Nie slychac w ogole czytanej ksiegi, slychac natomiast oglaszane przez mikrofon nazwiska, po ktorych co jakis czas wystepuja gromkie brawa. Ciekawe jest, ze przed samym oltarzem sa prawie same kobiety, a przed stolem gdzie daje sie pieniadze i spisuje nazwiska, prawie sami mezczyzni. 











 
Glowna atrakcja ceremoni jest natomiast rozpalenie ognia, w duzych glinianych misach sa bawelniane kawalki, ktore nastepnie nasaczane sa olejem i podpalane. Takich mis jest ok 4-5, po ich zapaleniu cala ceremonia przenosi sie w poblize duzego drzewa. Misy zostaly ulozone wokol drzewa i nastepnie trzeba bylo chodzic wokol, zgodnie z ruchem wskazowek zegara i przy ogniu zrobic najpierw dwukrotny ruch dlonmi odpedzajac dym od siebie, a za trzecim razem pchajac dym, cieplo w swoja strone. Starsi, szefowie ceremoni, dotykaja ognia przy pomocy patykow z trzcin cukrowych.
Nastepnie rozpoczyana sie tanczenie, do taktu spiewanych, powtarzanych slow oraz bebenka. Co jakis czas wszyscy wykrzykuja Dzau rownoczesnie unoszac w gore rece! Podobno to na czesc wymienianych imion bogow.  Tancza i kobiety i mezczyzni, mlodzi i starsi. Ci mlodzi wygladaja bardziej jakby byli na dyskotece, starsi poubierani w barwne stroje tancza bardziej dyskretnie.Tak tanczyc moga nawet cala noc. My zostalismy tylko chwile, ale i tak robi to wrazenie.  



Panch Pokhari czyli piec jezior



Nie powinnyscie tam isc, nie dojdziecie, zgubicie sie, to niebezpieczne dla dwoch dziewczyn, powinnyscie wziac przewodnika, bedzie za duzo sniegu, tam nie ma zadnego hotelu, zadnego lodge.. My tam szlismy w kwietniu jak jest festiwal i sa tam ludzie, ktorzy moga was ugoscic i ugotowac dla was, a teraz tam nie ma nikogo, na zime zeszli nizej, co bedziecie jesc itp.

Tak nam przedstawiano nasz zaplanowany trek. Byl przedluzony weekend, czyli nie tylko wiecej niz tylko sobota, ale jeszcze piatek do tego!  Tak ze nie bylysmy sklonne sluchac nepalskich rad... Taki weekend nie zdarza sie czesto!

Nie dojdziecie, zgubicie sie.. Niby dlaczego, widzialam po zdjeciach naszych kolegow, ze szlak jest bardzo wyrazny, czasem nawet schody, poza tym mam mape, moze  nie bardzo dokladna ale mam.

To niebezpieczne dla dwoch dziewczyn.. Odpowiedz na to pojawila sie niespodziewanie, jeden z niedawno przypadkowo poznanych Wlochow chce do nas dolaczyc. 

Powinnyscie wziac przewodnika.. hmm ale po co jesli szlak jest wyrazny i mam mape ;)

Bedzie za duzo sniegu.. W Sermathang na wysokosci prawie 3000 m n  p m nie bylo sniegu, widzimy, ze na horyzoncie naszych gor tez nie jest zbyt bialo, z mapy wynika, ze caly szlak jest od strony poludniowej.. Nie to nas nie zatrzyma.

Tam nie ma zadnego hotelu, lodge.. Ale z tego co wiemy z wywiadu lokalnego, sa tam chatki, otwarte, moze nic w nich nie ma, ale moga byc schronieniem. Wezmiemy spiwory, karimaty i damy rade.

Nie bedzie nikogo kto dla nas ugotuje, co bedziecie jesc.. Same sobie ugotujemy, lub raczej posmarujemy chleb dzemem lub serem topionym, ktory przynioslysmy z Banepa, a jak trzeba bedzie to i ognisko rozpalimy. Mamy dwa metalowe kubeczki to bedzie mozna wode troche podgrzac a moze i ugotowac. 

Po takich argumentach nie bylo wyjscia jak ruszyc w droge. Najpierw wieczorem w czwartek po pracy, 3h do Bothang. Dotarlysmy tam juz noca. Nie bardzo rozpoznajac gdzie jest guest house gdzie mialysmy przenocowac i spotkac sie ze Stefano, zapytalysmy w jednym z przydroznych sklepikow. Okazalo sie, ze Stefano pytal chyba w tym samym miejscu, bo pani powiedziala nam gdzie mamy isc i ze: Wasz przyjaciel juz tam na Was czeka. Znow jestesmy jedynymi turystami w okolicy!

I rzeczywiscie juz tam czekal, razem zjedlismy kolacje i okazalo sie, ze oprocz nas w tym jedynym guest housie w Bothang jest jeszcze druga grupa, kora rusza tez jutro do Panch Pokhari, grupa ok 8 Nepalczykow. Planuja juz jutro dojsc do Panch Pokhari, a trzeba zaznaczyc ze zaczynamy na 1830 m n p m, a Panch Pokhari jest na 4061 m n p m, tak ze jak pytaja czy nie chcielibysmy wziac przewodnika razem z nimi to szybko pada odpowiedz, ze nie bardzo, poniewaz my chcemy zatrzymac sie wczesniej i wolimy byc niezalezni.

Rano nastepnego dnia ruszamy wiec  w droge i szybko mijamy wyzej wspomniana grupe. Przechodzimy kolo mojego ulubionego przechylonego domu, ktory okazuje sie ze zeslizgnal sie juz duzo dalej niz jak widzialam go pierwszy raz i dalej przez wiszacy most. Za mostem wspinamy sie po kamiennych schodach ostro w gore, trasa jest bardzo wyrazna wiec nie ma gdzie sie zgubic.







Po drodze spotykamy jeszcze jedna nepalska grupe, ktora rowniez idzie do Nosyampati. Oni maja przewodnika tak ze wiemy, ze sie na pewno nie zgubimy jak bedziemy ich miec w zasiegu wzroku. Nie jest to trudne, bo chlopcy wyraznie maja ochote isc rowno z nami. Nasza trojka ma jednak nie co inne tempo niz oni, Amandine wspina sie powolutku, tak ze razem se Stefano czekamy na nia przy licznych stupach i chautarach. W Nepalu bardzo charakterystyczne jest, ze idac z punku A do punktu B, gdy ma sie do pokonania ok 1800 m roznicy wysokosci, trasa nigdy nie prowadzi tylko w gore lub tyllko w dol. Najpierw wspina sie jakies 300m, po czym traci sie jakies 200m schodzac w dol, by nastepnie znow wspinac sie o jakies 500m.. I tak non stop. Tak ze dla nie przyzwyczajonych turystow moze to byc mocno meczace, szczegolnie z ciezkim plecakiem.









Do tej pory wydawalo mi sie, ze Nepalczycy nie mowia nigdy co tak na prawde mysla, a tymczasem Amandine dowiedziala sie, ze moga byc calkiem szczerzy.
Jeden powiedzial jej: Twoja kolezanka to widac, ze ma forme, a patrzac jak Ty idziesz to mozna by sie zastanawiac czy umiesz chodzic...Coz, zszokowana Amandine nie wiedziala nawet co by mogla powiedziec poza tym, ze jest poprostu zmeczona.

Jednak co by o ekipie chlopcow nie powiedziec byli poza tym bardzo pomocni i sympatyczni. Gdy ich przewodnik gotowal wode to zawsze czestowali nas cieplym mlekiem w proszku (nie posiadali herbaty) lub zwyczajnie goraca woda. Bylo to bardzo pomocne szczegolnie juz w Nosyampati, gdzie my ze Stefano ulokowalismy sie w otwartej chatce i probowalismy ugotowac wode w naszych kubeczkach, co trwalo wieki, a tak mielismy wode by zrobic sobie nudle soup (zupke chinska).



W Nosyampati jest kilka chatek, niektore zamkniete na klucz, tak ze tylko przewodnicy maja klucz, ale niektore sa otwarte lub po prostu bez drzwi. My wybralismy taka z drzwiami i w ktorej na podlodze bylo troche suchej trawy, ktora pomagala nieco w izolacji. My mialysmy karimaty, ale okazalo sie ze Stefano nie mial. Dalam mu wiec swoja alu mate, ktora wzielam na wszelki wypadek i mial chociaz izolacje od ziemi. Mimo to zmarzl w nocy bardzo, bo spiwor mial chyba przedpotopowy i na pewno nie na spanie przy jakis 3-5°C na wysokosci 3652mnpm. Wstawal wiec w nocy kilka razy by rozpalic ognisko. Oczywiscie domy w gorach podobnie jak te nizej nie posiadaja kominow, dym moze uchodzic przez szpary w dachu i miedzy kamieniami, tak ze nie podusimy sie, ale nasze ubrania i spiwory zostana niezle uwedzone.











Po nocy przespanej lepiej lub gorzej ruszylismy do Panch Pokhari, ponownie nepalski styl tras sprawil nam niespodzianke, a niektorym nawet malo korzystny zawod. Po ok 2 godzinach i po stromej wspinaczce, liczylismy zobaczyc juz jeziora, a tu za przelecza okazalo sie, ze widzimy kolejna przelecz i kolejna wspinaczke. Widoki jednak wynagradzaly trud wspinaczki. Panch Pokhari znaczy piec jezior i rzeczywiscie byly jeziora, wszystkie zamarzniete! Zatrzymalismy sie przy pierwszym i dalej poszlam zwiedzac sama, jest tam rowniez zespol chatek oraz jedna buddyjska swiatynia.





























Niestety czas nas troche gonil, tak ze spedzilismy tam tylko godzinke i trzeba bylo „schodzic” (gora- dol, gora- dol, oczywiscie). Celem bylo zejscie do zespolu domkow nizej, zeby spac juz w cieplejszej aurze i miec mniej do pokonania na nastepny dzien.








Udalo nam sie tuz przed zmrokiem. Znalezlismy chatke, ktora od zewnatrz byla zamknieta, ale z tylu nie miala czesci sciany i tam przenocowalismy. Byla to wyraznie zagospodarowana chatka, uzywana pewnie w lecie. Miala spory zapas drewna i zwiniete w rulony slomiane maty. Pewnie byly przygotowane na sprzedaz. Poczatkowo czulismy sie niezrecznie, ze spimy u kogos bez pozwolenia, ale niczego nie przestawialismy i zachowalismy porzadek. Na koniec zostawilismy nawet pieniazki nad drzwiami z karteczka, ze dziekujemy za dach nad glowa. 







Rano ruszylismy w dalsza droge, tym razem schodzac nieco inna trasa, chcielismy przejsc kolo swiatyni Dupkhang, ktora widzielismy idac do gory. Wyszukalismy wiec waska sciezke, ktora prowadzila przez mini dzungle i po niezlym slalomie miedzy i pod drzewami, dotarlismy do swiatyni. Jak wiekszosc wczesniej przeze mnie odwiedzanych budowli, ta rowniez mocno ucierpiala przy trzesieniu ziemi. Idac dalej droga od swiatyni, dotarlismy do duzej buddyjskiej stupy- Thyangju chorten. Tam spotkalismy malego chlopca, ktoremu dalam polska krowke, a on powiedzial do mnie Didi (starsza siostra), chwycil za reke i zaczal prowadzic do swojego domu. Tam stal juz przed domem jego tata i zaprosil nas na herbate. Bylo to bardzo urocze ugoszczenie, w domku z gliny. Zdjelismy buciory i usiedlismy na niewielkim dywaniku przed dluga lawa i niedaleko paleniska, ktore bylo urzadzone w kacie chaty. Tam starsza pani przygotowywala warzywa na luch i rownoczesnie herbate dla nas. Tutaj nauczylismy sie innego pozdrowienia niz Namaste, takiego uzywanego przez buddystow, pochodzacego z Tybetu. Tutaj mowi sie Taszi dele. Bardzo sympatyczna przerwa, nepalska goscinnosc jest jednak niesamowita!








Zostalo nam juz tylko zejsc do Bothang, tam zjesc jeszcze lunch razem ze Stefano i nastepnie juz my szlysmy w nasza strone, w dol do Dhap, a Stefano w gore do Sermathang.
I po drodze znowu spotkalysmy niesamowite i silne kobiety:
 



I nie zgubilysmy sie, nie bylo za duzo sniegu, nie wzielysmy przewodnika i bylo suuuper!