mardi 14 mars 2017

weeked in Langtang: Dhap-Baruwa-Sermathang-Yandri-Dhap



Dlugo nic nie pisalam, bo pracy sie namnozylo, a do tego wizytacje szfostwa rowniez pochlanialy caly czas wolny. Ostatnio nie mielismy nawet weekendowej soboty...I tak zrobily sie zaleglosci, a tu do opisania jeden piekny weekendowy trek, drugi piekniejszy, bo z przedluzonego weekendu, a i wakacje juz sie tez odbyly.. pisania i zdjec masa..
Tak ze zaczniemy od krotszej wycieczki:

Sermathang to miejscowosc na granicy parku Langtang. Wydawalo by sie, ze jest to niedaleko od miejsca gdzie mieszkam. Stwierdzilysmy wiec z Amandine, ze warto sie przekonac czy to prawda. Zaplanowalysmy dwu dniowy trek, poniewaz szczesliwie sie zlozylo,ze mialysmy prawdziwy weekend, gdyz w niedziele bylo nepalskie swieto. Byl to dzien wolny, nie tak jak zwykle.
W piatek przed weekendem caly dzien padal deszcz, wyzszych gor nie bylo widac, tak ze pewnie padal tam snieg. Nastawilysmy wiec budzik na 6 rano, ale nie do konca przekonane, czy ruszymy na wycieczke, czy tez nie. Rano, szybkie kukniecie za okno, zeby sprawdzic czy pogoda sie polepszyla i okazalo sie, ze jest piekny bezchmurny poranek.  



Nie bylo wiec mowy o odpuszczeniu, mimo, ze cieply spiworek nie chcial wypuscic..ale dwudniowy weekend nie zdaza sie zbyt czesto.
Ruszylysmy wiec w strone rzeki, poczatek trasy znany z poprzedniej jednodniowej wycieczki, czyli zejscie 300m az do rzeki. Nastepnie przejscie przez wiszacy most i tutaj trzeba bylo wybrac jedna ze sciezek wspinajacych sie zygzakami, stromo w gore. Tak brnelysmy przez mini dzungle, obserwujac z oddali nasza wioske- Dhap, a dokladnie szkole, kolo ktorej mieszkamy, ktora  powoli byla coraz nizej, a my moglysmy obserwowac ja, niemal jak z lotu ptaka. 

 
widok na nasz dom kolo szkoly

widok na nasz dom kolo szkoly, coraz wyzej

widok na nasz dom kolo szkoly i jeszcze wyzej





Tak dotarlysmy do wioski Baruwa i nie bylysmy pewne czy wybralysmy wlasciwy kierunek. W zwiazku z tym zapytalysmy o droge dwoch panow siedzacych przy drodze.
-Sermathang?
I w tym momencie jeden wskazal reka w jednym kierunku, a drugi rownoczesnie w przeciwnym. Oj zalowalysmy, ze nie moglysmy uwiecznic tego momentu na zdjeciu. 
Wybralysmy wiec jeden ze wskazanych kierunkow i ruszylysmy dalej. 


Po kilku minutach zobaczylysmy grupe ludzi, ktorzy wyraznie na cos czekali i czegos wypatrywali. Nie przejmujac sie szlysmy dalej, dolaczylo do nas dwoch chlopcow. Zblizalysmy sie do zakretu, zza ktorego wylonil sie inny chlopak, bardzo ozywiony, ktory zaczal nam mowic, ze musimy zawrocic, zebysmy dalej nie szly. Nie bardzo rozumiejac, probowalysmy sie dowiedziec dlaczego. Wtedy chlopcy pokazali nam zebysmy przynajmniej zeszly z drogi, oni zreszta tez, niemal biegiem ruszyli mini sciezka odchodzaca od drogi. Zeszlysmy wiec i my, wtedy naszym oczom ukazal sie wielki buffalo pedzacy droga, poganiany bacikiem przez mezczyzne, ktory wyraznie staral sie nie dopuscic by zwierze zbaczalo z drogi. Z wiekszym przekonaniem oddalilysmy sie od drogi i pozostalysmy na waskiej sciezce. Zwierze na szczescie nie zboczylo z drogi w nasza strone, moglysmy wiec dalej kontynuowac nasza wedrowke.
Droga zaczela sie wspinac coraz stromiej, mijalysmy osamotnione domki na stromych zboczach, zastanawiajac sie czemu ludzie wybieraja takie miejsca do zycia. Minelysmy piekny wodospad, szlysmy waskimi sciezkami nie spotykajac nikogo i tak z kilkoma przerwami dotarlysmy do wioski.




Zwiedzilysmy rozpadajacy sie monaster, spotkalysmy dwie pieknie ubrane dziewczyny, w dlugie sukienki, troche jakby w chinskim stylu. Wszyscy zyczyli nam happy loshar, cos jakby nowy rok dla kasty Thamang.






Z wioski juz szeroka droga dotarlysmy do Sermathang. Tutaj zaczyna sie strefa turystyczna, turysci sa zobowiazani zaplacic za wstep. Z tego co wyczytalam w przewodniku, cena to 1000 rupi, natomiast na miejscu widzialysmy tablice gdzie bylo napisane 3900..
 
Sermathang
 
Langtang
Na szczescie dla nas dotarlysmy tutaj w sezonie malo turystycznym, w dzien festiwalowy i do tego dosc pozno, tak ze nikt nas o oplate nie scigal. Wypatrzylysmy jeden guest house, najwiekszy budynek, wiec napis byl dobrze widoczny i tam spytalysmy o nocleg. Ku naszemu zdziwieniu okazalo sie, ze niestety nie ma juz miejc! Z Kathmandou przyjechala rodzina i znajomi by swietowac Loshar, w zwiazku z tym caly guest house jest juz zajety. Na szczescie wlasciciel jest bardzo mily i wysyla z nami swojego synka, ktory pokazuje nam inny guest house w Sermathang. Sa to niewielkie dwa budyneczki i dostajemy uroczy pokoik. Putamy rowniez o cos do jedzeniai okazuje sie ze dostajemy calkiem bogate menu, zeby cos zamowic.
Zjadamy zupke, typowe veg noodle soup, a na drugie danie zamawiamy momo (a la nasze pierozki). Nepalczycy, ktorzy przybyli do Sermathang na swietowanie, zahaczaja o nasz stolik, pytaja skad jestesmy itp. Czestuja bananami, zycza happy loshar. Prawdopodobnie jestesmy jedynymi turystkami w wiosce i wszyscy sa bardzo mili. Ogladamy piekny zachod slonca nad gorami i buddyjskimi flagami. 




Po zachodzie slonca szybko robi sie bardzo zimno, wiec na czas przygotowania momo zostalysmy zaproszone do srodka do domku w ktorym jest kuchnia- piecyk. Dom jest z blachy, typowy shelter, ale wzdluz scian sa polki z naczyniami, produktami, butelkami, tak na cala wysokosc scian, a na podlodze izolacyjna mata, dzieki czemu nie jest zimno. Dwoje dzieci pieknie ubranych w tradycyjne stroje oglada telewizje siedzac na podlodze, starsza dziewczynka pomaga rodzicom w gotowaniu, pomiedzy nogami wloczy sie kotek-piekny rodzinny obrazek.




Zjadamy momo, napelniamy buteleczki ciepla woda i z mila checia idziemy spac. Moja metalowa butelka sluzy jako ogrzewacz, bo jak zwykle wieczorem jest bardzo zimno. 

Rano wstajemy i po pysznym sniadanku zlozonym z nalesnikow z miodkiem ruszamy w droge powrotna, wybieramy inna droge. Najpierw mijajac kilka buddyjskich stup (stupa nie mylic ze stopa), idziemy obejrzec statue Buddy na wzgorzu, a nastepnie przez te sama wioske juz w strone Bothang. 













Cala droge towarzyszy nam duzy piesek, zaczynamy sie nawet martwic, ze nie bedzie mogl wrocic do domu, tymbardziej ze przeszedl z nami przez wioske, ktora zdaje sie byc ogrodzona z kazdej strony, tak zeby domowe zwierzeta nie pouciekaly. Nawet my musialysmy otwierac i zamykac za soba bramke lub przechodzic przez schodki nad brama. 




Tak idac wzdluz wioski zobaczylysmy jakby turyste, ktory zaczal nam machac i zapraszac na herbate. Coz, zeszlysmy wiec z drogi i tak poznalysmy trojke Wlochow, ktorzy mieszkaja w wiosce i prowadza mini projekt rekonstrukcje szkol, systemow wodnych w okolicy. Wypilysmy herbatke i na pozegnanie dostalysmy Speck! Prawdziwy wloski speck!







Chcialysmy go od razu otworzyc, zeby sie z nim podzielic, ale powiedzieli, ze nie, ze to tylko dla nas, tak ze ruszylysmy w dalsza droge z ok 800gr wiecej w plecaku.
Dalsza droga byla juz tylko w dol, az do rzeki, piesek dalej nam towarzyszyl. Udalo nam sie go zgubic przy jednej z wiosek, a moze wcale nie zgubic, tylko on od poczatku szedl w tym kierunku i dotarl juz do celu. Obserwowalysmy zycie w wioskach, w tym dzieciece zabawy. Nasladowanie prac doroslych, nawet orke w polu.  









Od Yandri szlysmy juz wdluz rzeki az do dobrze nam juz znanego mostku, od ktorego zostalo juz tylko 300m w gore i bylysmy w „domku”.piekny weekend by rzucic okiem na Langtang Park!

Aucun commentaire:

Enregistrer un commentaire