Dlugo nic nie
pisalam, bo pracy sie namnozylo, a do tego wizytacje szfostwa rowniez
pochlanialy caly czas wolny. Ostatnio nie mielismy nawet weekendowej
soboty...I tak zrobily sie zaleglosci, a tu do opisania jeden piekny weekendowy
trek, drugi piekniejszy, bo z przedluzonego weekendu, a i wakacje juz sie tez odbyly..
pisania i zdjec masa..
Tak ze zaczniemy
od krotszej wycieczki:
Sermathang to
miejscowosc na granicy parku Langtang. Wydawalo by sie, ze jest to niedaleko od
miejsca gdzie mieszkam. Stwierdzilysmy wiec z Amandine, ze warto sie przekonac
czy to prawda. Zaplanowalysmy dwu dniowy trek, poniewaz szczesliwie sie
zlozylo,ze mialysmy prawdziwy weekend, gdyz w niedziele bylo nepalskie swieto.
Byl to dzien wolny, nie tak jak zwykle.
W piatek przed
weekendem caly dzien padal deszcz, wyzszych gor nie bylo widac, tak ze pewnie
padal tam snieg. Nastawilysmy wiec budzik na 6 rano, ale nie do konca
przekonane, czy ruszymy na wycieczke, czy tez nie. Rano, szybkie kukniecie za
okno, zeby sprawdzic czy pogoda sie polepszyla i okazalo sie, ze jest piekny
bezchmurny poranek.
Nie bylo wiec mowy o
odpuszczeniu, mimo, ze cieply spiworek nie chcial wypuscic..ale dwudniowy
weekend nie zdaza sie zbyt czesto.
Ruszylysmy wiec w
strone rzeki, poczatek trasy znany z poprzedniej jednodniowej wycieczki, czyli
zejscie 300m az do rzeki. Nastepnie przejscie przez wiszacy most i tutaj trzeba
bylo wybrac jedna ze sciezek wspinajacych sie zygzakami, stromo w gore. Tak
brnelysmy przez mini dzungle, obserwujac z oddali nasza wioske- Dhap, a
dokladnie szkole, kolo ktorej mieszkamy, ktora
powoli byla coraz nizej, a my moglysmy obserwowac ja, niemal jak z lotu
ptaka.
widok na nasz dom kolo szkoly, coraz wyzej |
widok na nasz dom kolo szkoly i jeszcze wyzej |
Tak dotarlysmy do
wioski Baruwa i nie bylysmy pewne czy wybralysmy wlasciwy kierunek. W zwiazku z
tym zapytalysmy o droge dwoch panow siedzacych przy drodze.
-Sermathang?
I w tym momencie
jeden wskazal reka w jednym kierunku, a drugi rownoczesnie w przeciwnym. Oj
zalowalysmy, ze nie moglysmy uwiecznic tego momentu na zdjeciu.
Wybralysmy wiec
jeden ze wskazanych kierunkow i ruszylysmy dalej.
Po kilku minutach
zobaczylysmy grupe ludzi, ktorzy wyraznie na cos czekali i czegos wypatrywali.
Nie przejmujac sie szlysmy dalej, dolaczylo do nas dwoch chlopcow. Zblizalysmy
sie do zakretu, zza ktorego wylonil sie inny chlopak, bardzo ozywiony, ktory
zaczal nam mowic, ze musimy zawrocic, zebysmy dalej nie szly. Nie bardzo
rozumiejac, probowalysmy sie dowiedziec dlaczego. Wtedy chlopcy pokazali nam
zebysmy przynajmniej zeszly z drogi, oni zreszta tez, niemal biegiem ruszyli
mini sciezka odchodzaca od drogi. Zeszlysmy wiec i my, wtedy naszym oczom
ukazal sie wielki buffalo pedzacy droga, poganiany bacikiem przez mezczyzne,
ktory wyraznie staral sie nie dopuscic by zwierze zbaczalo z drogi. Z wiekszym
przekonaniem oddalilysmy sie od drogi i pozostalysmy na waskiej sciezce.
Zwierze na szczescie nie zboczylo z drogi w nasza strone, moglysmy wiec dalej
kontynuowac nasza wedrowke.
Droga zaczela sie
wspinac coraz stromiej, mijalysmy osamotnione domki na stromych zboczach,
zastanawiajac sie czemu ludzie wybieraja takie miejsca do zycia. Minelysmy
piekny wodospad, szlysmy waskimi sciezkami nie spotykajac nikogo i tak z
kilkoma przerwami dotarlysmy do wioski.
Zwiedzilysmy
rozpadajacy sie monaster, spotkalysmy dwie pieknie ubrane dziewczyny, w dlugie
sukienki, troche jakby w chinskim stylu. Wszyscy zyczyli nam happy loshar, cos
jakby nowy rok dla kasty Thamang.
Z wioski juz
szeroka droga dotarlysmy do Sermathang. Tutaj zaczyna sie strefa turystyczna,
turysci sa zobowiazani zaplacic za wstep. Z tego co wyczytalam w przewodniku,
cena to 1000 rupi, natomiast na miejscu widzialysmy tablice gdzie bylo napisane
3900..
Na szczescie dla
nas dotarlysmy tutaj w sezonie malo turystycznym, w dzien festiwalowy i do tego
dosc pozno, tak ze nikt nas o oplate nie scigal. Wypatrzylysmy jeden guest house,
najwiekszy budynek, wiec napis byl dobrze widoczny i tam spytalysmy o nocleg.
Ku naszemu zdziwieniu okazalo sie, ze niestety nie ma juz miejc! Z Kathmandou
przyjechala rodzina i znajomi by swietowac Loshar, w zwiazku z tym caly guest
house jest juz zajety. Na szczescie wlasciciel jest bardzo mily i wysyla z nami
swojego synka, ktory pokazuje nam inny guest house w Sermathang. Sa to
niewielkie dwa budyneczki i dostajemy uroczy pokoik. Putamy rowniez o cos do
jedzeniai okazuje sie ze dostajemy calkiem bogate menu, zeby cos zamowic.
Zjadamy zupke,
typowe veg noodle soup, a na drugie danie zamawiamy momo (a la nasze pierozki).
Nepalczycy, ktorzy przybyli do Sermathang na swietowanie, zahaczaja o nasz
stolik, pytaja skad jestesmy itp. Czestuja bananami, zycza happy loshar. Prawdopodobnie
jestesmy jedynymi turystkami w wiosce i wszyscy sa bardzo mili. Ogladamy piekny
zachod slonca nad gorami i buddyjskimi flagami.
Po zachodzie slonca szybko robi
sie bardzo zimno, wiec na czas przygotowania momo zostalysmy zaproszone do
srodka do domku w ktorym jest kuchnia- piecyk. Dom jest z blachy, typowy
shelter, ale wzdluz scian sa polki z naczyniami, produktami, butelkami, tak na
cala wysokosc scian, a na podlodze izolacyjna mata, dzieki czemu nie jest zimno.
Dwoje dzieci pieknie ubranych w tradycyjne stroje oglada telewizje siedzac na
podlodze, starsza dziewczynka pomaga rodzicom w gotowaniu, pomiedzy nogami
wloczy sie kotek-piekny rodzinny obrazek.
Zjadamy momo,
napelniamy buteleczki ciepla woda i z mila checia idziemy spac. Moja metalowa
butelka sluzy jako ogrzewacz, bo jak zwykle wieczorem jest bardzo zimno.
Rano
wstajemy i po pysznym sniadanku zlozonym z nalesnikow z miodkiem ruszamy w
droge powrotna, wybieramy inna droge. Najpierw mijajac kilka buddyjskich stup (stupa nie mylic ze stopa), idziemy obejrzec statue Buddy na
wzgorzu, a nastepnie przez te sama wioske juz w strone Bothang.
Cala droge
towarzyszy nam duzy piesek, zaczynamy sie nawet martwic, ze nie bedzie mogl
wrocic do domu, tymbardziej ze przeszedl z nami przez wioske, ktora zdaje sie
byc ogrodzona z kazdej strony, tak zeby domowe zwierzeta nie pouciekaly. Nawet
my musialysmy otwierac i zamykac za soba bramke lub przechodzic przez schodki
nad brama.
Tak idac wzdluz wioski zobaczylysmy jakby turyste, ktory zaczal nam
machac i zapraszac na herbate. Coz, zeszlysmy wiec z drogi i tak poznalysmy
trojke Wlochow, ktorzy mieszkaja w wiosce i prowadza mini projekt rekonstrukcje
szkol, systemow wodnych w okolicy. Wypilysmy herbatke i na pozegnanie
dostalysmy Speck! Prawdziwy wloski speck!
Chcialysmy go od
razu otworzyc, zeby sie z nim podzielic, ale powiedzieli, ze nie, ze to tylko
dla nas, tak ze ruszylysmy w dalsza droge z ok 800gr wiecej w plecaku.
Dalsza droga byla
juz tylko w dol, az do rzeki, piesek dalej nam towarzyszyl. Udalo nam sie go
zgubic przy jednej z wiosek, a moze wcale nie zgubic, tylko on od poczatku
szedl w tym kierunku i dotarl juz do celu. Obserwowalysmy zycie w wioskach, w
tym dzieciece zabawy. Nasladowanie prac doroslych, nawet orke w polu.
Od Yandri szlysmy
juz wdluz rzeki az do dobrze nam juz znanego mostku, od ktorego zostalo juz
tylko 300m w gore i bylysmy w „domku”.piekny weekend by rzucic okiem na Langtang Park!
Aucun commentaire:
Enregistrer un commentaire