Pisalam o
buddyjskich swiatyniach, o tych zniszczonych, teraz o takiej, ktora jest cala i
w ktorej udalo mi sie uczestniczyc w pudza- modlitwie.
Jednego razu w czasie
pobytu w Banepa, wybralismy sie do Nala, a dokladnie zaraz za Nala, do
buddyjskiego monasteru- Gumba po nepalsku. Jest to Gumba, w ktorej oprocz
swiatyni, jest szkola dla mnichow. Dla osob z zewnatrz, gumba jest otwarta
tylko w soboty. Przed wejsciem jest stroz, ktory sprawdza plecaki i torebki,
poniewaz nie mozna wnosic zadnego jedzenia, nozy itp. Sprawdza jednak tylko
miejscowych, obcokrajowcow nie. Moze wedlug Nepalczykow turysci- obcokrajowcy,
nie przechowuja jedzenia w plecakach. Przy nas powiedzial: no control but no
smoking ok?
Gdy przyszlismy
gumba byla jeszcze zamknieta, obeszlismy ja tylko dookola, zagladajac do
wnetrza tylko przez okna. Przed budynkiem zgromadzilo sie sporo mnichow, a miedzy nimi krazyl obcokrajowiec z kamera i
mikrofonem. Dosyc nas to zdziwilo poniewaz wydawalo by sie, ze mnisi buddyjscy
zyja raczej poza „swiatlami reflektorow”.
Zagadalam do
jednego obcokrajowca i okazalo sie, ze jest Czechem i buddysta o imieniu Jakob,
wytlumaczyl mi o co chodzi z kamerami. Zabieraja jednego chlopca do Czech na
operacje odbudowy skory twarzy, ktora ma w polowie poparzona. Filmuja
pozegnanie i kilka slow od kolegow, zeby chlopiec mial pamiatke. Jest to tez
reportaz dla sponsorow operacji.
Powiedzial mi
rowniez o buddyjskich swiatyniach w Polsce, jest ich podobno calkiem sporo,
rowniez w okolicach Krakowa. Zachecal do odwiedzenia. Nosza imie Diamentowa Droga.
Na zakonczenie naszej krotkiej rozmowy, poniewaz oni filmowali pozegnanie i juz
sie musieli zbierac, ofiarowal mi wisiorek, ktory noszony na szyi ma mnie
chronic, oraz pomaranczowy buddyjski szalik, ktory ofiarowuje sie na pozegnania
lub powitania, a my mielismy i jedno i drugie. Jak powiedzial zadne spotkanie
nie dzieje sie bez powodu tak ze kto wie, moj kamien Zi plus ten wisiorek, to
juz na pewno mam tarcze i to podwojna!
Po ich odjezdzie poszlismy
zjesc chanmain- makaron, w oczekiwaniu az otworza swiatynie. O 15h otworzyli i
moglismy zwiedzic wnetrze pelne kolorowych malunkow, mandali oraz z ogromnym
zlotym Budda. Zwiedza sie oczywiscie obchodzac zgodnie z ruchem wskazowek
zegara.
Chwile potem
uslyszelismy bicie w gong, to wezwanie na Pudza, modlitwe. Musielismy wyjsc,
zeby mnisi mogli spokojnie wejsc i zajac swoje miejsca na niskich ale szerokich
laweczkach. Najmlodszy mnich mial moze 4 latka! Wszyscy sa poubierani w kolory
brazowy, pomaranczowy lub czerwony, zasadniczo inne kolory sa zabronione, ale
chyba najmlodszych adeptow to jeszcze nie dotyczy, bo Ci mieli i niebieskie i
zolte kolory. Wszyscy przy wejsciu do swiatyni klekaja i sklaniaja glowy do
ziemi i potem wstaja i tak kilka razy, nie udalo mi sie dokladnie policzyc ile dokladnie.
Mnisi zasiadaja w
swoich laweczkach zwroconych nie w strone „oltarza”-Buddy, ale do srodka nawy
glownej. Najstarsi „stazem” siedza najblizej nawy glownej, najmlodsi, w tym
nasz 4 latek w ostatnim rzedzie. To co najwazniejsze jest zawsze w srodku!
Najwazniejsza mandala nie jest namalowana na suficie nad oltarzem, ale w samym
srodku swiatyni. Pozwolono nam uczestniczyc i zasiasc w ostatnim rzedzie razem
z dziecmi.
Zaczelo sie,
powtarzanie roznych mantr, przerywane dzwiekiem gongu, trab roznej dlugosci,
rogow zrobionych z muszli. Towarzyszyly temu ruchy rekoma, bardzo plynne i
ciekawe, splatanie dloni, pstrykanie itp. Najmlodsi starali sie powtarzac, ale
chyba nie dokladnie wiedzieli co i jak i bardziej byli zajeci zabawa plastikowa
butelka i wzajemnym zaczepianiem sie. Podczas gdy najmlodsi po przeciwnej
stronie, najwyrazniej zasneli. Glowki lataly im do przodu i do tylu, az jednemu
spadla kompletnie na otwarta przed nim ksiazke. Zycie mnicha musi byc bardzo
meczace dla tak malych chlopcow. Pobudka jest bardzo wczesnie, wymagana jest spora
dyscyplina i samodzielnosc.
Pojawil sie
rowniez piesek, ktory wskoczyl na laweczke przy nogach jednego z mnichow i tak
przelezal cala ceremonie przykryty plaszczem i glaskany od czasu do czasu.
Cala ceremonia
trwala moze nie cala godzine, rozne mantry byly powtarzane z roznym natezeniem
glosu oraz czasem przyspieszajaco. Podobno ma to ujednolicic oddech i pomoc w
medytacji.
Jako, ze sobota
to dzien otwarty, to na pewno byla to modlitwa inna niz codzienna, nasza
obecnosc, oraz czesto zagladajacy inni nepalscy turysci na pewno dzialali na
chlopcow rozpraszajaco. Dla nas jednak bylo to niesamowite przezycie,
przynajmniej dla mnie bylo to cos niespotykanego.