dimanche 25 décembre 2016

Droga do cywilizacji

W czwartek zeszlam z gor do cywilizacji! Taka wycieczka wiaze sie z 3 godzinnym marszem, by dotrzec z Dhap do Melamchi, zjedzeniem tradycyjnego daal bat i oczekiwaniem na kierowce. Nastepnie 2,5h jazdy po drogach pelnych dziur i wadolow, szalonego wyprzedzania w tumanie pylu spod kol wielkich ciezarowek. Wszystko to, by spedzic swieta w cywilizacji, plan to przepierka i prysznic w Banepa i w piatek wycieczka do Kathmandu na weekend.

Moja wycieczka, by zejsc na dol zaczela sie spokojnie, z intensywnoscia 2-3 Namaste co 5 minut. Kazde namaste bylo poparte zapytaniem, ktore stwierdzilam ze znaczylo: gdzie idziesz, tak ze moja odpowiedz byla Melamchi i usmiech. Dzialalo, az chyba za dobrze, bo dogonila mnie jedna pani i zaczela isc razem ze mna. Zawsze uwazalam, ze chodze szybko, ale ona to prawie biegla i machala zniecierpliwiona reka, jakby chciala zebym sie pospieszyla. Tak wiec przyspieszylam krok, az do momentu, gdy ona odbila w waska sciezke, a ja wiedzac ze mam schodzic droga, nie poszlam za nia. To znow zaczela za mna wolac, ludzie siedzacy przed domem zamienili z nia kilka zdan i tez zaczeli mi wskazywac zebym za nia szla.

podarzaj za przewodnikiem!
za przewodnikiem
za przewodnikiem
To ja na to, ze ja do Melamchi, a oni tak tak do Melamchi.. to sie wrocilam i dalej szlam za przewodniczka, bo okazalo sie ze prowadzila mnie skrotem! I wreszcie zrozumialam czemu tak biegla! Na dole stal autobus ! Ona chciala zebym zdazyla na autobus. Znaczace bylo wiec jej zdziwienie gdy zaczelam jej na migi pokazywac, ze ja nie chce do autobusu, ze ja bede szla. 

Zasadniczo nie jest zabroniona jazda lokalnymi autobusami, ale nie jest to tez najbezpieczniejsza podroz, w zwiazku z tym doradzano nam bysmy te trase przebywali jednak pieszo. 

Okazalo sie, ze moja pani przewodnik kontynuuje trase razem ze mna, zagadnela po drodze jeszcze jedna osobe I tak sobie szlismy we trojke, oni rozmawiajac, a ja tylko sie usmiechajac. Niestety dziwnie zwolnili tez tempo, nie bylo juz autobusu do gonienia, tak ze po pewnym czasie automatycznie sie od nich odlaczylam idac szybszym tempem.

Mialam kilka wiszacych mostow do przejscia, jeden wygladajacy na calkiem stabilny i drugi nie co mniej.. tak ze stapalam wolniej, starajac sie stawiac stopy w miejscach poprzecznych desek.





Tak sobie szlam od wioski do wioski podziwiajac zagospodarowane rolniczo zbocza. W wioskach spotykalam kolejna dawke powitan Namaste. Jedna wioska byla charakterystyczna, niczym casino-wioska, stoiska z grajacymi w ‘’gry planszowe ‘’ Moze nie do konca takie same jak nasze gry planszowe, ale jedna przypominala ‘’naszego’’ chinczyka, a druga pilkarzykow lub pchelki.




Poza wiszacymi mostami charakterystyczne byly tez wodospady, moze nie bardzo duze, ale wystarczajace by tworzyc blotna breje na drodze. Przy jednym wodospadzie siedziala sobie rodzinka i chlopiec robil im zdjecie przy uzyciu duzego tabletu. Gdy probowalam ich minac, polecili mi usiasc z nimi do zdjecia! Tak ze mam zdjecie z rodzinka, mimi ze chlopiec powiedzial, ze nie umie robic zdjecia aparatem, to mu sie jednak udalo i oto efekty:




Probowalam z nimi mojego nepalskiego: mam na imie Karolina, jak ty masz na imie.. po czym dostalam odpowiedz po angielsku. Chlopiec nawet powiedzial nie co oburzony: But I know English! Tak, ze tyle z mojej praktyki nepalskiego. Troche z nimi porozmawialam, juz po angielsku, ale ze okazalo sie, ze rowniez zbyt szybko nie ida, to zyczylam im milego dnia i ruszylam przodem.

Musze rowniez przyznac, ze ciesze sie ze buduje domy, a nie drogi. Gdybym budowala drogi to musiala bym spac w takim namiociku :



Mijalam dalej urocze poletka, chatki, jedne wieksze drugie mniejsze, mniej lub bardziej zniszczone przez trzesienie ziemi.





Az w oddali zamajaczyla cywilizacja, czyli budynki wyzsze, ale i wezsze  i wiecej pylu, halas klaksonow, mnostwo motorow, rozrzucone smieci.


cywilizacja Melamchi

po zejsciu, spojrzenie w tyl, w doline, w strone osniezonych czubeczkow


Przedarlam sie przez te uroki cywilizacji i dotarlam do sprawdzonego juz miejsca, by zjesc daal bat. Tylko to tu podaja, tak ze bez problemu zamowilam jeden daal bat. Dostalam lyzke! I jadlam powoli, obserwujac uliczny zgielk i spokojnie spiacego na stole pieska. Tak doczekalam sie kierowcy, z ktorym nie bylo zbyt latwo sie porozumiec przez telefon, by wytlumaczyc gdzie jestem. Ja mowiac po angielsku, on po nepalsku. Ale udalo sie, trudno bowiem bylo mnie nie zauwazyc, jedyna turystka platajaca sie przy glownej drodze.




Dalsza droga w autku- Tuscon, nie zbyt wysokie zawieszenie, co konczylo sie parokrotnym otarciem podwozia, jako ze kierowca niewiele zwalnial przy pokonywaniu wielkich dziur. Dosc tez zawadiacko wyprzedzal wielkie ciezarowki i kilka razy znalezlismy sie niemal nos w nos z ciezarowka z naprzeciwka. Wydawalo by sie zatem, ze jedziemy duzo szybciej niz inni, ale okazalo sie inaczej. Zaczal nas wyprzedzac autobus na wcisnietym gazie i klaksonie i stanal zderzak w zderzak  z ciezarowka z naprzeciwka. A ze bylo to niefortunne miejsce na zwezeniu drogi, oraz ze Nepalczycy maja zwyczaj zatrzymywac sie jeden za drugim rowniez zderzak w zderzak, to doszlo do wstrzymania ruchu na dobre 15 minut.

Od tego momentu moj kierowca jakby troszke sie uspokoil w swojej jezdzie I dotarlam do Banepa, gdzie w planach bylo zrobienie prania w pralce zamiast w zimnej wodzie recznie. I tutaj kolejna niespodzianka! Nie ma pradu! Mimo, ze jest inwerter i bateria, to niestety nie dziala dla pralki! Pozostaje czekac I dopiero o 23h udalo mi sie nastawic pranie. Lepiej pozno niz wcale! Moze wyschnie do jutra. I wreszcie cieply, normalny prysznic!

Aucun commentaire:

Enregistrer un commentaire